Na szczyty gór, przez pustynię, wzdłuż oceanu...

    Wystarczy jeden wyższy schodek i osoba na wózku inwalidzkim zostaje unieruchomiona. To prawda, sama nie pokonam 15 centymetrowej góry. Mimo to niedawno wróciłam z ... Australii, a wiosnę tego roku witałam w Rzymie. Paradoksalnie - łatwiejsza jest wyprawa na Antypody niż nad polskie morze. 
Raczej nie wybieram się w podróż z dnia na dzień. Muszę sama przewidzieć możliwe kłopoty, przygotować wszystko: od wyszukania hotelu po niezbędne codzienne drobiazgi. Nikt, nawet najtroskliwszy opiekun nie będzie wiedział, co i w którym momencie stanie się trudne. 

 

Przed drogą
    Niezależnie od tego dokąd jadę i jakim środkiem lokomocji, najpierw przygotowuję swój własny - czyli wózek. Używam wózka składanego. Mieści się w bagażniku przeciętnego samochodu osobowego. Przed wyjazdem opony muszą być napompowane, inaczej każdy ruch będzie kosztował zbyt wiele wysiłku. Dobrze jest się zaopatrzyć w przynajmniej dwie pary rękawiczek, mogą być kolarskie. Podczas dłuższej jazdy dłonie ocierają się o koła, łatwo nabawić się odcisków, a jedna para zniszczy się w kilka dni. Przyda się stosowna nowa poduszka pod siedzenie, bo w tej pozycji spędzi się większość czasu. 
    Pozostały ekwipunek zależy od wybranego środka lokomocji. Polski pociąg raczej nie wchodzi w grę. Wprawdzie obsługa pomoże dostać się do wagonu, ale... trzeba przynajmniej kilka stopni pokonać z cudzą pomocą, wejść na własnych nogach do przedziału, gdyż standardowy wózek raczej nie zmieści się w przejściu, a kolej nie dysponuje własnym wąskim wózeczkiem. O toalecie lepiej na kilka godzin w ogóle zapomnieć... Ponadto, kiedy już jakimś cudem dojeżdżamy na miejsce okazuje się, że aby wydostać się z peronu trzeba pokonać kolejną górę schodów. Dlatego na krótką trasę lepszy jest autobus Polskiego Expressu, PKS lub mały bus prywatnej linii. Kłopot z wejściem podobny, a przynajmniej można siąść tuż przy wyjściu i schodów po opuszczeniu pojazdu dużo mniej.
    Najdogodniej podróżuje się po Polsce samochodem. Ma on też tą przewagę, że do bagażnika można zapakować mnóstwo przydatnych rzeczy: od krzesełka pod prysznic, po aluminiowy lekki chodzik. Hotele, zajazdy w Polsce zupełnie nie przewidują podróżujących niepełnosprawnych i lepiej się do tego przygotować. Jeśli przypadkiem trafi się toaleta ze znaczkiem "ON" będzie to oznaczało jedynie, że ma ona większą powierzchnię. Nie należy się spodziewać jakichkolwiek uchwytów lub poręczy: ot - gładka ściana z rolką papieru toaletowego. 

W świat
    Wyjazd za granicę jest znacznie łatwiejszy. W chwili rezerwacji lub wykupienia biletu na samolot zaznaczam, że jestem osobą niepełnosprawną. Ta informacja zostaje wpisana do bazy danych i to linie lotnicze odpowiadają za moje bezpieczeństwo już od chwili zgłoszenia się na lotnisku. Zazwyczaj wystarczy wówczas podjechać do dowolnego okienka, a natychmiast zostaje przydzielony ktoś do pomocy. Z taką obstawą przechodzę przez odprawę paszportową i celną. Przy nadawaniu bagażu i dobieraniu miejsca w samolocie warto poprosić o takie, które nie będzie zbyt daleko toalety. Tą trasę trzeba pokonać albo na własnych nogach (przy pomocy stewardesy), albo na małym pokładowym wózeczku, a - przy dłuższych przelotach nawet kilkakrotnie. 
    Ostatnie zaostrzenia kontroli straży granicznych nie wydłużają odpraw ON. Zwykle wystarczy na chwilę stanąć, by ochrona mogła sprawdzić ubranie wykrywaczem metali. Jeśli utrzymanie się na nogach jest zbyt trudne, wykrywacz jest tylko zbliżany do ubrania siedzącej osoby. Postępowanie zależy jednak od skrupulatności miejscowej straży granicznej. W Zurychu poproszono mnie do boksu i funkcjonariuszka straży dokładnie obszukała ubranie, wózek, a kule które wiozłam by ułatwić sobie poruszanie, zostały prawie rozkręcone...

Fruwanie na wózku
    Przy wejściu do samolotu trzeba przesiąść się na wąski pokładowy wózek, którym stewardesy pomagają się dostać na miejsce. Prywatny wózek, po oznakowaniu i złożeniu zostaje nadany jako bagaż. O wejście na pokład nie trzeba się martwić nawet, gdy przelot odbywa się małym samolotem rejsowym. Na lotniskach są specjalne samochody z podnośnikami, a jeśli pechowo się zepsują, jest to już problem obsługi. We Frankfurcie dwie osoby po prostu wniosły mnie na specjalnym wąskim wózku do samolotu.
    Sam przelot, o ile trwa krótko (loty europejskie), nie powinien być kłopotliwy. Na dłuższych trasach, miedzykontynentalnych bywają toalety dla niepełnosprawnych, zaopatrzone w uchwyty. Zawsze mogłam też liczyć na dyskretną pomoc stewardesy. Natomiast po wylądowaniu trzeba ... uzbroić się w cierpliwość i przygotować na niespodzianki. Stewardesa przyprowadzi wózek dopiero, kiedy wszyscy już wysiądą. To trwa nawet godzinkę. W tym czasie bagaże mogą zostać odstawione jako nieodebrane. W Rzymie przez dwie godziny zwiedzałam lotnisko w poszukiwaniu swoich waliz. Teoretycznie z pokładowego wózka tuż przy wyjściu z samolotu przesiadamy się na własny. Ale - w Melbourne z przerażeniem zobaczyłam jak na moim własnym pojeździe oddala się jakiś starszy pan... 

Nocleg bez schodów
    Hotel warto zarezerwować odpowiednio wcześniej. Musi on - a zwłaszcza łazienka spełniać określone warunki. Odpowiedniego noclegu poszukuję na kilka sposobów. Najpierw sprawdzam bazy internetowe. Zwykle padają tam pytania o dodatkowe potrzeby. Przydaje się też kontakt telefoniczny lub emailowy z osobą kierującą internetowym serwisem rezerwacji hoteli lub apartamentów. Dzięki takiej pomocy spędziłam w Rzymie kilka dni w samodzielnym mieszkaniu, do którego mogłam się dostać bezpośrednio z ogrodu, nie pokonując żadnych schodów. W łazience pod prysznic postawiono krzesełko. A mieszkający obok gospodarze dyskretnie dbali o moje potrzeby. 
    Można znaleźć hotel przez informatory, lokalne punkty informacyjne. Niektóre z nich np. w Australii posiadają broszury przygotowane specjalnie dla niepełnosprawnych (mapy centrum miasta z zaznaczonymi ostrymi spadkami ulic, kawiarniami, restauracjami, toaletami dostępnymi dla ON ). Tą właśnie drogą trafiłam w Melbourne do hotelu "Duxton". Windą od strony ulicy wjeżdżałam swobodnie na piętro, w którym znajdował się mój pokój: - przestronny, do łóżka dostęp wózkiem, w łazience poręcze, prysznic bez najmniejszego progu, krzesełko pod prysznicem, mata antypoślizgowa na podłodze...

Na kraniec cypla
   
Zwiedzanie zabytków bywa prostsze niż wizyta w warszawskim banku. Osoba niepełnosprawna może wjechać windą do pewnej wysokości kopuły Bazyliki Świętego Piotra na Watykanie. Większe muzea posiadają nawet swoje własne wózki, z których korzystają również osoby poruszające się o lasce. We włoskich muzeach obsługa wyławiała mnie z tłumu, przydzielała osobistego asystenta, który przewoził bocznymi korytarzami, windami dla personelu z piętra na piętro, od sali do sali. Tak to na wózku trafiłam do Kaplicy Sykstyńskiej i - co też ważne - nie byłam jedyną, która w ten sposób zwiedzała Muzea Watykańskie, a potem Kapitolińskie. 
    Podobnie było w Australii. Gigantyczne akwarium w Melbourne jest zaopatrzone w podjazdy, szerokie windy, odrębne przejścia dla ON. W Sanctuary Healesville (rodzaj zoo, w którym ludzie są odgrodzeni od zwierząt a nie zwierzęta od ludzi) przewodnik grupy sam pchał mój wózek opowiadając o wiecznie śpiących misiach koala. Od czasu do czasu przypominał też dyskretnie, że obok są toalety dla ON. I - były one rzeczywiście dla ON, z szerokimi wjazdami, poręczami po bokach. Nawet przy tarasach widokowych wzdłuż Great Ocean Road przewidziano odrębne ścieżki i podjazdy dla wózków, a na Mont Buller, szczyt Wiktoriańskich Alpin można wjechać samochodem.

Przed siebie...
    W Melbourne pokusiło mnie wynajęcie samochodu. Nic dziwnego - Australijczycy uwielbiają podróżować, przestrzenie są ogromne, przyroda fascynująca, firm typu rent-a-car pod dostatkiem, a na trasie nawet w maleńkich miejscowościach bywają całkiem miłe motele. Nie są to hotele takie jak w metropolii, przystosowane do potrzeb niepełnosprawnych, ale... pod drzwi pokoju podjeżdża się samochodem. Wejść można z poziomu ulicy, bez schodów. Jest ciasno, lepiej wszystkich toreb z bagażnika nie wyciągać bez potrzeby, bo zablokują drogę. Łazienka niewielka, ale wjeżdżałam do niej wózkiem bez kłopotów. Na poręcze, uchwyty nie należy liczyć. Obsługa jednak ze zrozumieniem przyjmuje wszelkie uwagi i zawsze znajdowano dla mnie jakieś plastikowe krzesełko pod prysznic. 
    I tak -nie mogąc samodzielnie pokonać schodów, na swojej "karecie" dotarłam na południowy kraniec Australii, cypel, z którego widok rozpościera się na niebezpieczne skały "Dwunastu Apostołów" przy wejściu do Port Campbell. A potem dalej i dalej, przed siebie, na pustynię i - szczyty gór. 

Tu są z zdjęcia, które zrobiłam w Australii.

Iza Odrobińska