strona główna






"...po naszych śladach tylko pył zostanie
na Drodze Mlecznej gdzieś mknącej ku gwiazdom..."
Wojciech Tatarczuch: "Modlitwa"
          
 

Kiedyś ktoś z przyjaciół powiedział: wiesz Wojtek, Ty jesteś jak Michał Anioł - człowiekiem Renesansu. I nie pomylił się.

Ten romantyk, stąpający jednak mocno po ziemi, mimo kul, których musiał używać, urodził się w znaku Barana zaledwie pięć dziesiątek lat temu. Ów zodiakalny układ gwiazd i niezbyt łaskawy los - kiedy miał półtora roku zachorował na Heine - wyznaczyły jego drogę życiową i uczyniły człowiekiem walki. Obdarzony przez naturę licznymi talentami miał jeden niezwykły dar: zjednywania ludzi dla swoiej idei. Inspirator niewyczerpany porywał ich swoimi pomysłami, ale najdoskonalszym wykonawcą i realizatorem swych idei był on sam. Nikt nie był w stanie naprawdę zadowolić Go pod tym względem. Niezwykle inteligentny, bystry i celny obserwator, chłonął świat wszystkimi dostępnymi zmysłami. Biolog z wykształcenia, z urodzenia - dziennikarz. Bowiem dziennikarzem trzeba się urodzić. I takim właśnie dziennikarzem był Wojtek. On się nim czuł - z pasji, z miłości, z instynktu.

Kochał wszystko co twórcze, swobodne i niekonwencjonalne. Na przekór losowi, który wcisnął go w ortopedyczny gorset, kule, wózek.

A miłości miał kilka. Z domu wyniósł miłość do sportu - po Ojcu trenerze bytomskich koszykarek. Zawsze niezwykle ciepło mówił o Nim. Bez sentymentalizmów. To Ojciec odszukał Go, wsadził do samochodu i zawiózł do "wariatkowa", kiedy w swojej młodości chmurnej i durnej chciał rzucić się w fale rzeki i pozbawić życia odkrywszy zdradę ukochanej.
To w tajemnicy przed Matką udali się obaj na podbój krakowskiego UJ-tu, czyli na egzaminy wstępne na studia biologiczne. To również Ojciec dał Synowi własny mięsień do przeszczepu, żeby ułatwić mu możliwość chodzenia.

A Mama? - to były cudowne mazurki świąteczne, których smak czuł do dziś, to była klarowna czystość domu i ubranka z marynarkami, których nie cierpiał. Wyzwolił sią z nich dopiero na studiach.

Wracając do sportu. Wojtek swoją karierę dziennikarską rozpoczął właśnie od krakowskiego "Tempa", w którym przez kilka lat pełnił funkcję dziennikarza sportowego, w swych dziennikarsko sportowych wądrówkach trafiając nawet na londyński Wimbledon, nie mówiąc o oglądanych do dziś z wielką przyjemnością olimpiadach i meczach różnorodnych w rodzimej TV.

Jego talent dziennikarsko-pisarski w połączeniu z zamiłowaniami kulinarnymi - uwielbiał dobrą kuchnię, wyrafinowaną smakowo, sam był świetnym kucharzem (jego "kurczak á la Tatarczuch" to było danie "palce lizać") - objawił się "wybuchem" siedmiu książek kucharskich m.in. "Rybami na stołach świata", "Potrawami z królika", czy dla bardziej wyrafinowanych smakoszy potrawami z mięsa końskiego.

Kochał muzykę i sam świetnie improwizował na fortepianie w stylu jazzowym. Kiedyś, gdy był jeszcze dzieckiem, domowa nauczycielka wyciskała z niego umiejętność gam i pasaży, ale potrafił wyzwolić się z okowów. Jak zawsze...

Kiedy w Kaplicy Jaś Oberbek zagrał dla Ciebie ostatni raz przepiękną hiszpańską muzykę, wiedziałam - byłeś zachwycony, jeszcze nigdy tak pięknie nie grał... Ostatnie lata zaobfitowały niezwykle w jego życiu: działaniami o prawa osób niepełnosprawnych, o ich godność, walką o uświadamianie "zdrowym", że ludzie niepełnosprawni mają takie same prawa do życia, zakładania rodziny, sukcesu - jak pięknie ujęła to jego znakomita redakcyjna koleżanka - Jadźka Rubiś.

Z licznych podróży po różnych krajach Europy Zachodniej, Wschodniej i Północnej, podczas których uczestniczył w konferencjach i kongresach osób niepełnosprawnych m.in. w Pradze, Kopenhadze, Helsinkach, Maastricht, czy Budapeszcie przywoził wiedzę na temat europejskich programów i prawnych rozwiązań dotyczących problematyki osób niepełnosprawnych.
Te jego wędrówki zaowocowały później tak znaczącymi zdarzeniami jak Sejmik Osób Niepełnosprawnych w Konstancinie, gdzie wraz ze Sławkiem Besowskim i innymi kolegami powołali Krajowę Radę Osób Niepełnosprawnych, projektem Karty Praw Osób Niepełnosprawnych w Polsce, który złożył w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej. Jak również Jego autorstwa zapis w dokumencie końcowym z konferencji KBWE, która odbyła się w czerwcu 1992 roku w Krakowie o dostępności dziedzictwa kultury dla osób niepełnosprawnch.

W Krakowie również działają dwa zakłady pracy chronionej stworzone przez Niego; był ich Prezesem. Ale najbardziej ukochanym Jego dzieckiem była Fundacja "Sztuka Osób Niepełnosprawnych", której był twórcą, założycielem, duszą. To Fundacja zorganizowała dwa Międzynarodowe Biennale Sztuk Plastycznych Osób Niepełnosprawnych, które stały się przeglądem i promocją dzieł plastycznych ludzi z całej Polski i Europy, udostępniając ich sztukę równie znakomitą i profesjonalną w swoich artystycznych osiągnięciach. To Fundacja utworzyła stypendia dla najbardziej uzdolnionych niepełnosprawnych artystów, zaproponowała i opracowała bank danych o niepełnosprawnych twórcach na zlecenie Ministerstwa Kultury i Sztuki. To ona wreszcie wydała przepiękną serię pokonkursowych, Bożonarodzeniowych kart świątecznych, wspaniałe katalogi, plakaty z Biennale i kalendarz na 1994 rok z pracami Jana Niemca - głuchoniemego malarza z Krakowa.

Przyjacielem i niezastąpionym towarzyszem, Jego pracy w tych tak niezwykle intensywnych latach był komputer dostarczający mu również w nielicznych wolnych chwilach trochę rozrywki, kiedy dla odprężenia grał z nim w szachy lub uprawiał szalone wyścigi samochodowe na znanych światowych torach. Posługiwał się nim jak specjalista z przygotowaniem profesjonalnym.

To był jeszcze jeden jego talent: profesjonalizm we wszystkim co robił. I zdyscyplinowanie. Nieraz śmiał się mówiąc: jestem mrówką, a wy wszyscy to konniki polne. Ufał ludziom, zyskiwał ich bardzo szybko zgodnie ze swoją naturą, pędzącą wciąż naprzód, ale tym boleśniej odczuwał ludzkie zdrady, nielojalność. Zawsze powtarzał: nigdy nie zgodzę się, aby na ludziach niepełnosprawnych robiono interes.

To jego bezkompromisowość i brak zgody na stagnację, marazm, równą zdradzie najistotniejszych wartości powodowały, że odchodził z organizacji, których sam był założycielem.

Kiedyś zbudował dom. Rodzinny. I taki z cegły. Ostał się tylko ceglany. Ale tęsknił za takim najważniejszym rodzinnym i z uporem rozpoczął od nowa budowanie. I chyba mu się udało. I z tym najimtymniejszym i z tym rodzinno - ludzkim.
Bo przecież ludzie go kochali. Wywalczył sobie ich szacunek, respekt i tę nieuchwytną a jednak wszechobecną sympatię, nawet tych, którzy go nie cierpieli, bo walił prosto w twarz co myślał o ich czynach pokrętnych, nieszczerych. Czuli się zniewoleni jego siłą.

Wojtku, zostawiłeś mnóstwo nitek różnorodnych ale wszystkie przesycone Twoją barwą. Najważniejsze, żeby ich nie zerwać o to będziemy starali sią zadbać my - Twoi najbliżsi.

Maria Wołczyńska
Przedruk "Nasze Sprawy", 1994


Webmasters: JK&JK